Jak żyć_dzień pierwszy
bez auta - oczywiście ;)
Proces sprzedaży trwał ok 9 miesięcy
Dojrzewanie do sprzedaży/ dojrzewanie do napisania ogłoszenia/ pisanie ogłoszenia/ umycie auta/ wyznaczenie ceny
Kolejne (trudne) etapy:
- dziwna cisza (za drogo?)
- auto w stanie używalności = auto brudne (notorycznie)
- poszło koło (łatamy, nie opłaca się kupować nowych bo niedługo auto sprzedamy)
Wywieszamy kartki z informacją na szybach
- sąsiedzi pytają
- dzwonią i chcą taniej (taniej?! nie oddamy za grosze naszego kochanego auta)
- auto w stanie używania = auto brudne (trochę wstyd ale przecież za chwilę sprzedamy a wtedy wymyjemy)
Liczne wycieczki za miasto - skoro o dziwo się nie psuje (każda zdaje się być tą ostatnią)
Ktoś puka na parkingu w bok auta (uff, sprawca jest ubezpieczony w PZU, dostajemy kasę, będzie na nowe auto, "nie ma tego złego...")
Idą święta, ktoś chce go oglądać, ostrzegamy, że puknięte
No ale jak dojedziemy na wigilię na Plewiskach?
Nie pokazujemy
Idzie sylwester, u mamusi... auto nie odpala
Sprzedajmy w końcu tego grata - decyzja podjęta
Auto u mechanika/ mechanik chce odkupić (skoro tak, to może jednak nie sprzedamy..? Pewnie jest w super stanie, mimo że puknięte)
Auto nie odpala.
Co za pechowe, beznadziejne auto
Mechanik naprawia ponownie, jego propozycja jest aktualna (może on to specjalnie zrobił?)Mąż się targuje, bo to przecież DOBRE auto jest, tyle że puknięte.
Ostatnia rodzinna wycieczka autem i sprzedajemy!
W poniedziałek.
Nie udało się, we wtorek sprzedamy /i tak zapasowe kluczyki miałam w kieszeni/
Wtorek - żegnamy się z autem na parkingu, tulimy, dziękujemy za wszystko co przeżyliśmy dzięki niemu, łzy napływają do oczu
Środa rano - dalej stoi na parkingu ?! /Mechanik przełożył na czwartek/ Zaczynam mieć wątpliwości, czy nie jestem w ukrytej kamerze?!
Czwartek - patrz wtorek
Piątek - wieczorem sprzedajemy. Postanowione. Mąż jedzie, wraca późno... autem. Nie zabrał karty pojazdu. Umówili się na sobotę rano.
Sobota rano dzwoni mechanik, że jednak popołudniu.
Oficjalnie mówię przez zaciśnięte mocno zęby, że mam tego DOSYĆ!!!!!
Auto sprzedane. Bez problemów /cytat męża/
Następny dzień. Wyjazd do babci na PLEWISKA (patrz: koniec świata)
Jedziemy tramwajem, jest przygoda. Trochę marzniemy, odbierają nas z pętli i dowożą do babci.
Powrót: mamy transport prawie pod sam dom.
Wieczór, mąż mnie pyta - i jak Ci minął ten pierwszy dzień bez auta...
hmmm. Ekstra! :)
Teraz pozostaje poszukać nowego wymarzonego auta i bujać się rowerem (lub tramwajem) po pięknym Poznaniu. Czas start!
Kiedy złapaliśmy gumę w drodze na wakacje, M1: zrób mi mamuś zdjęcie będzie pamiątka (no i jest!) |
Kot też go lubił |
Umiał wysłuchać i utulić w smutku |
Żyj dobrze Kangusiu, lepiej trafić nie mogłeś!
0 komentarze:
Prześlij komentarz